Ostre słowa syna Walentynowicz. "Wszystko, co nam mówiono w Moskwie, to był stek bzdur"
Dziś mija jedenaście lat od katastrofy smoleńskiej. 10 kwietnia 2010 r. na lotnisku Smoleńsk-Północny rozbił się rządowy samolot Tu-154M z 96 osobami na pokładzie. Zginął prezydent Lech Kaczyński wraz z małżonką Marią, ostatni prezydent RP na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski, a także wielu urzędników państwowych, wojskowych i duchownych. Delegacja leciała do Rosji na obchody rocznicowe zbrodni katyńskiej.
Wspomnieniami dotyczącymi tamtych wydarzeń podzielił się syn Anny Walentynowicz. Legendarna opozycjonistka zginęła 10 kwietnia na pokładzie prezydenckiego tupolewa.
"Nie da się zapomnieć"
– Do dziś rana się nie zabliźniła, to wszystko jest otwarte i krwawi. Nie da się zapomnieć – przyznał w rozmowie na antenie Polskiego Radia 24 Janusz Walentynowicz.
Syn legendy antykomunistycznej opozycji powiedział, że w czasie tamtych wydarzeń najcięższy dla niego moment miał miejsce w Moskwie.
– Najgorsze było dla mnie oczekiwanie w Moskwie na moment okazania ciała Mamy. Gdy zobaczyłem, że nie miała widocznych zewnętrznych obrażeń, to spłynął na mnie pewien spokój, że nie cierpiała – powiedział. Dodał także, że po latach okazało się, że członkowie rodzin zmarłych w katastrofie zostali oszukani.
– Okazuje się, że wszystko, co nam mówiono w Moskwie, to był jeden wielki stek bzdur. Zostaliśmy okłamani przez tych, dla których ważniejszy jest interes polityczny, a nie dobro państwa – powiedział.
"Ktoś złamał prawo"
Janusz Walentynowicz jest zdania, że polskie władze po sprowadzeniu trumien z ciałami osób zmarłych w katastrofie powinny były przeprowadzić sekcję zwłok. Według niego z powodu zaniechania tej czynności doszło do złamania prawa.
– Bezsprzecznie otwarcie trumien i sekcja zwłok powinny nastąpić po przylocie trumien do Polski. Tak nakazuje polskie prawo. Ktoś jej złamał i powinien za to odpowiedzieć – stwierdził.
Gość Polskiego Radia 24 odniósł się także do informacji z 2012 roku, kiedy to potwierdzono, że na wraku Tupolewa znajdowały się ślady trotylu. Niedawno badacze z jednego z włoskich laboratoriów doszli do podobnego wniosku.
– W 2012 roku odkryto na wraku tupolewa ślady materiałów wybuchowych. Najpierw prokuratura to potwierdziła, później zaprzeczyła. Sprawa została tak skręcona, że ludzie już nie wiedzą, czy był ten materiał, czy nie – stwierdził Janusz Walentynowicz.